Dlaczego  jestem wdzięczna za chorobę mojego dziecka?

Głupie pytanie co?

I teraz właśnie widzę, jak spada na mnie fala krytyki i sypią się pytania typu:

” jak można być wdzięcznym za chorobę i do tego jeszcze chorobę dziecka?”, „ale jak to? komu być wdzięcznym?”

Otóż można. Ja jestem bardzo.

Człowiek dopóki nie zostanie rodzicem, w swoim życiu ma problemy typu:  którą bluzkę założyć, gdzie wyjechać na weekend, na jaką iść imprezę, koncert i o której wrócić, żeby wyspać się przed pójściem do roboty. Kiedy rodzi się dziecko, rzecz jasna, priorytety się zmieniają na: w co ubrać dziecko, czy w ogóle uda się wyjechać na weekend, nie chodzę na imprezy i jestem wiecznie niewyspana.  Wiadomo, nowa sytuacja – nowe wyzwania, zmieniają się życiowe wartości.

A co w przypadku, kiedy pojawia się choroba. Owe priorytety zmieniają się jeszcze bardziej i zaczynamy dostrzegać, to co naprawdę w życiu jest ważne.

Na początku było obwinianie, najpierw Boga, bo zesłał na mnie takie „nieszczęście”, później siebie, bo przecież mogłam nie szczepić, nie dawać słodyczy, nie karmić „gównem”, chronić przez infekcjami.

Potem przychodzi etap pogodzenia się z sytuacją: jest, to jest, muszę to przyjąć na klatę  i nauczyć żyć na tej bombie, która nie wiadomo, kiedy wybuchnie.

Trzeci etap, to już głębokie przemyślenia i docenianie tego, co się ma. Spojrzenie na świat z zupełnie innej perspektywy. To jest właśnie ta wdzięczność – wdzięczność komu: w moim przypadku Bogu, za to, że takim doświadczeniem pozwolił mi zatrzymać się na chwilę, zastanowić, zwolnić tempo życia i myślenia. Jestem wdzięczna za to, że dotarły do mnie ważne w życiu sprawy, że nauczyłam się cieszyć chwilą i w ogóle je dostrzegać.  Nauczyłam się nie szukać problemów, tam, gdzie ich nie ma i nie stwarzać ich sobie na siłę, a jeśli takowe się pojawiły, zamieniać je na wyzwania do pokonania. Choroba nauczyła mnie też szacunku do samej siebie i do ludzi wokół, ale też walki o swoje i pokonywania kolejnych schodów zgodnie z własnym sumieniem i własnymi, wyznawanymi przeze mnie wartościami.

Zastanawiającym jest to, jak bardzo człowiek zmienia myślenie, gdy dotyka go coś złego, coś co nie jest po jego myśli, coś, co rewolucjonizuje jego świat. Dlaczego wcześniej, kiedy wszystko się układa, nie jesteśmy w stanie pójść w rytmie slow po więcej i czerpać z życia garściami?

Poznałam na swej drodze wielu ludzi, którym własna choroba, czy choroba kogoś bliskiego zmieniła światopogląd. Dlaczego dopiero w obliczu tak wielkiego wyzwania jesteśmy w stanie zrozumieć po co żyjemy i dostrzec  to całe otaczające nas piękno? Ludzie dowiadując się o tym, że są chorzy, pierwsze, co robią, pytają lekarza: „ile mi zostało?”, „co mi wolno?” I wtedy sruuu – żyję na maksa – jeżdżę, zwiedzam, robię szalone rzeczy, których do tej pory nie zrobiłem, odkurzam znajomości, spełniam marzenia, cieszę się chwilą. A co? Wcześniej, to nie było można? Czy w dupie miałem swoje życie i podporządkowywałem je innym? Znam też takich, którzy nie zdążyli wykorzystać tych chwil na Ziemi – może wykorzystują je po drugiej stronie.

Czasami, kiedy jest już dobrze, wszystko się układa, znów zaczynamy gdzieś pędzić, gdzieś za czymś niedoścignionym, odrzucamy ważne rzeczy i …. ktoś musi kopnąć nas porządnie w dupę, żebyśmy zeszli  na Ziemię, żebyśmy  z powrotem wrócili do naszego Slow Live.

Po co czekać na złe? Bądź wdzięcznym za to, co masz!!! Zatrzymaj się, zwolnij, doceń i podziękuj 🙂 Zrób, to na co masz ochotę, kup sobie coś o czym marzysz od dawna… Uśmiech na twarzy murowany!!!