Czy chory może żyć bez leków?

 

Wydawałoby się, że w obecnym świecie, to nawet zdrowy człowiek nie może obejść się bez codziennego łyknięcia kapsułki, która w cudowny sposób go uzdrowi, albo choć poprawi jego samopoczucie.

Codzienna jazda samochodem, długie godziny przy biurku, przed komputerem zawsze umilałam sobie słuchając ulubionej stacji radiowej. Od jakiegoś czasu już tego nie robię, bo ilekroć włączyłam radio, co 15minut słyszałam:

– hemoroidy-weź tabletkę

– zespół niespokojnych nóg (to mój faworyt – hihihi) – weź tabletkę

– nietrzymanie moczu-weź tabsa

– niestrawność – tabletka przed jedzeniem, tabletka po jedzeniu

– zakrzepica „samochodowa” – łyknij kapsułkę i możesz jechać dalej

Radio obecnie zastąpiłam słuchaniem podkastów bądź audiobooków. Polecam szczególnie te finansowe Michała Szafrańskiego, Marcina Iwucia, czy Radka Budnickiego. Znacznie lepiej umilają mój czas spędzony w samotności, otwierają umysł i już nie muszę słuchać o infekcjach intymnych, hemoroidach i innych „strasznych” dolegliwościach trapiących cywilizację, do ustąpienia których potrzebna jest tylko jedna kapsułka.

Zastanawiam się czasem, jak kiedyś ludzie żyli bez tych wszystkich specyfików na wszystko. To jest niesamowite, że obecnie z każdej strony bombardowani jesteśmy różnego rodzaju suplementami, lekami, czy innymi cudami pomagającymi dosłownie na wszystko.

A może by tak spróbować naturalnie???

Właśnie!!!

Ktoś zapyta – ale to się uda?

Tak uda się, potrzeba tylko trochę więcej czasu, zmiany nawyków i cierpliwości. Zawsze łatwiej i wygodniej jest łyknąć tabletkę i wrzucić w siebie połowę tablicy Mendelejewa, niż spróbować naturalnych sposobów radzenia sobie z dolegliwościami.

Czy zadaliście sobie kiedykolwiek trochę trudu, żeby sprawdzić, co takiego w składzie mają łykane przez Was leki, suplementy, czy inne dziadostwa??? Czy sprawdziliście, co każdy z tych wymienionych w ulotce dodatków oznacza??? Czy wiecie, czym jest i co powoduje na przykład maltodekstryna, dodawana do wielu leków dostępnych bez recepty??? Czy wiecie, że w USA lekarze przepisując jeden lek na chorobę przewlekłą, dodatkowo podają 7 innych na skutki ubocznej tej pierwszej??? To dopiero paradoks!!!

No cóż -ja też nie wiedziałam, dopóki nie zdecydowałam się „ładować” w moje dziecko tony leków przepisywanych jej przez lekarzy na jej przewlekłą chorobę. Na początku ślepo, jak większość, wierzyłam, że one pomagają, oczywiście słyszałam, że mogą mieć skutki uboczne, ale przecież zdarza się to tak rzadko i oczywiście mnie to nie dotknie.

Pierwszą wskazówką do tego, żeby przyjrzeć się bliżej podawanym specyfikom była dla mnie sytuacja, o której już pisałam TUTAJ i strach o życie własnego dziecka.

Druga sytuacja była również z jej udziałem – włączenie  Metotrexatu – czyli tak zwanej potocznie „chemii” oraz Encortonu (sterydy) w leczeniu jej choroby reumatycznej. Jak się okazało, wyniki krwi pogorszyły się na tyle, że zdecydowano o odstawieniu chemii i pozostaniu tylko przy sterydach. Lekarze otwarcie mówili, że sterydy sieją spustoszenie w organizmie, ale podobno nie było wyjście – trzeba podawać. Wtedy  zobaczyłam, że te leki robią więcej szkody niż pożytku w tak młodym organizmie mojego dziecka i zaczęłam szukać, szperać, czytać. Wówczas właśnie zaczęła się moja przygoda z dietetyką kliniczną i naturalnymi sposobami radzenia sobie z różnymi dolegliwościami.

Trzecia wskazówka trafiła do mnie najbardziej i spotkała mnie już wtedy, gdy byłam w trakcie zmiany mojego stylu życia. Niestety okazała się tragiczna w skutkach – to śmierć mojej koleżanki, która samodzielnie, o własnych siłach wsiadła do karetki, po tym, jak wezwała ją, bo miała problemy z oddychaniem, a niestety w karetce podano jej „coś”, co spowodowało zatrzymanie akcji serca i w rezultacie jej odejście do świata spokoju.

Kiedy szukałam innych niż medyczne sposobów leczenia naszych chorób przewlekłych, trafiłam do dietetyka, który polecił mi kilka suplementów do codziennego stosowania, ale z konkretnym wskazaniem, jakie to mają być i skąd je brać. Okazało się, że pomimo doskonałych szczepów bakterii znajdujących się w naszych probiotykach sprzedawanych w Polsce, do każdego z nich dodawane są chemiczne specyfiki mogące rozwalić i zanieczyścić organizm jeszcze bardziej niż jakakolwiek choroba. Zaczęłam się tym mocno interesować i w rezultacie większość supli sprowadzałam z Irlandii, bo tam prawo pozwala na niedodawanie tablicy Mendelejewa do produktów, a w Polsce, niestety wygląda to inaczej.

Żeby nie było – w niektórych przypadkach leki ratują życie, ale to wówczas, kiedy sami zapracujemy sobie na pogorszenie naszego zdrowia, bo przecież świadomy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że na każdą chorobę pracuje miesiącami, czy latami.

Choroby przewlekłe są bardzo podatne na naturalne metody leczenia, zmianę stylu życia, czasem zioła i suplementy (czyste suplementy). Tak też było w moim i Karmazynki przypadku. Od 5 miesięcy jesteśmy zupełnie bez leków, nie chorujemy, a przeziębienia traktujemy malinami, czosnkiem i kurkumą 🙂

Jak tego dokonałam?

ODWAŻNIE, bo do odstawienia leków, pomimo zaleceń, potrzebna jest przede wszystkim odwaga. Sama zastanawiam się, skąd u mnie ta odwaga, bo w innych dziedzinach życia tak odważnie nie jest – chyba musi iść to w parze z pewnością. Na drugim miejscu jest wiedza, którą zdobywa się latami, a na trzecim metody prób i błędów stosowane na sobie. Dzięki temu wszystkiemu rośnie świadomość, którą możemy wykorzystać do podejmowania konkretnych decyzji.

Ja wybrałam naturę – nie chemię

A Ty, co wybierasz?

Jeśli uważasz, że ten tekst zasługuje na dotarcie do większej rzeszy, udostępnij go i podziel się z innymi. Nie bądź samolubem ?

Jeśli jeszcze nie wiesz, to jestem również na Facebooku TUTAJ – będzie mi niezmiernie miło, jak polubisz mój Funpage, a także w dwóch miejscach na Instagramie (profil Karmazynowej) i TUTAJ (profil Warmii i Mazur)

Będzie fantastycznie, jeżeli zaczniesz mnie obserwować i zostaniesz ze mną na dłużej